Mimo zamieszania z “covidem”, po wielu trudach i mękach (organizacyjnych, rzecz jasna 😉 ), panna Sara nareszcie stanęła na ślubnym kobiercu. W dodatku w fryzurze, która przypadła jej do gustu “od pierwszego noszenia” – i żadna inna nie mogła zastąpić tego wyboru. Cieszę się ogromnie, że nie zmieniła fryzurkowej decyzji – ślub (a potem wesele) to dzień Pary Młodej, i jeśli właśnie warkocz puszczony bokiem i zakończony falami jest tym, czego Panna Młoda potrzebuje do szczęścia – to tak powinno być! Saro, mam nadzieję, że wszystko się udało, i że będziecie mieć piękne wspomnienia!! Ściskam mocno!!