Trzy lata temu, mniej więcej o tej porze, droczyłam się z moim mężem: “Zobaczysz, ja jeszcze będę w TVN’ie!“. Ha! Z lekkim opóźnieniem i… dopięłam swego. 😉 😎 Co prawda słowo “dopięłam” nie charakteryzuje odpowiednio całej tej przygody, to jednak z czystym sumieniem mogę odhaczyć to marzenie z “listy do zrobienia”. 😉
Odkąd pochwaliłam się oficjalnie, że będę w telewizji śniadaniowej, wiele osób dopytywało się o szczegóły. Szczególnie interesowało Was “jak tam się wkręciłam” i “dlaczego tak krótko”. Jako, że ani się nie wkręciłam, ani nie miałam wpływu na poświęcony mi czas, natomiast bardzo chcę zachować w pamięci te kilka minut sławy – postaram się opisać całą tą wariacką historię z mojej perspektywy.
Od razu rozwiewam Wasze wątpliwości – nie, nigdzie się nie wkręcałam. Żadnych znajomości, natrętnych maili, autoreklamy – nic z tych rzeczy. Co to to nie! Siedziałyśmy sobie grzecznie z córciami na działce, izolując się od świata w ramach anty-koronawirusowych rozporządzeń. To tu od kilka tygodni próbuję pracować zdalnie, w pięknych okolicznościach działkowej przyrody, jednak z beznadziejnym zasięgiem telefonicznym. Zdziwiłam się zatem ogromnie, kiedy jeszcze przed Świętami Wielkanocnymi odebrałam połączenie na mój “plenerowy”, awaryjny telefon. Niby jest podany na stronie, ale i tak większość z Was próbuje łączyć się ze mną internetowo (ten, na szczęście, tfu tfu, daje radę!).
Zatem odbieram telefon, a tu melodyjne, kobiece “Dzień dobry, tu Julia @@@ z Dzień dobry TVN…”. No powiem Wam: szok! Porozmawiałyśmy sobie z przesympatyczną panią Julią (i to wcale nie słodkości na potrzeby potencjalnej współpracy – wydaje mi się, że od pierwszych słów złapałyśmy ze sobą życzliwy kontakt), która pokrótce przedstawiła mi propozycję udział w popularnym programie ogólnopolskiej telewizji. Nie wiem jak tam u Was, ale ja nie dostaję za często takich telefonów – a już w obecnej, kryzysowej sytuacji to wcale. Tzn. prawie wcale, bo jednak dostałam. 😉 A jak dostałam, to ja się nawet nie zastanawiałam “czy na pewno chcę”, to było jakby oczywiste – mózg zaczął pracować na przyspieszonych obrotach i z marszu zaczęłam się głośno zastanawiać nad problemami technicznymi. A te, z racji mojego obecnego pobytu, jak i szalejącej pandemii – no jednak były. Wy tego na pewno nie wiecie, ale ja dotychczas nigdy, ale to nigdy, nie obsługiwałam Skype’a! Ekhm… nawet nie wiedziałam, że mam takowy program w telefonie… Pani Julia jednak się nie zraziła, zaraz zaczęła szukać rozwiązań i zakończyłyśmy połączenie z obietnicą kolejnego kontaktu w celach “dogrania szczegółów”.
I się zaczęło… Laura zaczęła wariować po całej naszej chatce z wrzaskiem “będziemy sławne! będziemy sławne!”. Emma zaparła się, że ona to na pewno sławna nie będzie, nawet po trupach. Tak dla równowagi. Ja cieszyłam się jak głupia (pamiętacie? marzenie!), w te pędy zadzwoniłam do siostry, mamy, a nawet udało się połączyć z pracującym mężem. Rzecz jasna szczęki opadły wszystkim, no i pojawiło się pytanie: “ale to tak na poważnie?”. No właśnie… Wy się teraz możecie śmiać, ale jak pierwsze emocje opadły raz dwa pojawiły się wątpliwości. Czy to oby prawda? Kto mnie wkręca? No bardzo śmieszne! Ale chyba prawda? No bo hello??? Ja mam bardzo emocjonalny charakter, mocno wszystko przeżywam, niejednokrotnie z tego powodu przeżywałam rozczarowania. Postanowiłam się wziąć w garść. Nie chwalić się reszcie świata i poczekać. A czekałam, na szczęście, tylko do kolejnego popołudnia. 😉 😀
Po raz kolejny zadzwoniła Pani Julia, już z gotowym programem mojego “wejścia”. Dzień, godzina, przewidywany czas, preferowany program (tj. jakie mają być warkocze) i jakby to miało wyglądać. Oczywiście ustaliłyśmy również sprawy techniczne – tymczasowy powrót do Bydgoszczy, udział moich dzieci jako Modelek (no dobra – jednego dziecka. Drugie musiałam namawiać przez kilka dni, heh.), męża jako operatora “kamery”. Gadałyśmy sobie, gadałyśmy, trochę profesjonalnie, trochę jak zwyczajne baby o życiu i w sumie wszystko stało się realne. No cholera jasna – będę w TVNie!!!
Aaaa, teraz to dopiero zaczęło się szaleństwo. Przyszły święta, a mnie ogarnęła panika. Jak się obsługuje tego Skype’a całego?? Jak uczesać podstawowe warkocze, żeby jednak były fantazyjne?? Jak poprowadzić ogólnopolskie warsztaty zdalnie, na żywo i… najważniejsze… Jak ja to zmieszczę w narzucone 6 minut?? Nie macie porównania? To ja Wam tylko nakreślę, że warsztaty indywidualne z JEDNEGO warkocza trwają u mnie 45 minut, a i tak część kursantów wykupuje kolejną lekcję w ramach praktyki… Także ten… 6 minut… !!!!! W stresującej, nowej, sytuacji na wizji! SZEŚĆ MINUT!!! Wyobrażacie sobie nasze święta? Biedna Laura… Między wszelkimi naszymi koszyczkami, pisankami, sałatkami i całym tym wielkanocnym zamieszaniem co chwila czesałam ją na czas. Poważnie. Po tych ostatnich dniach całkiem serio myślę o jakimś sprincie w czesaniu warkoczy. Znosiła to jednak dzielnie, no bo “będę słaaaawna!!” nadal nie schodziło jej z ust. 😉
W między czasie dotarło do mnie, że ni jak nie dam rady uczesać dwóch fryzur na jednej głowie w 6 minut. Bo jeszcze trzeba się przywitać (tak było w “scenariuszu”), i pogadać (jak wyżej), i założyć różne niespodziewane sytuacje (samo życie). No a nerwy? Trzęsące się ręce? Właśnie… Wtedy biedna zaczęła być Emma – bo miała zostać moją główką numer 2. Ona ogólnie bardzo lubi się czesać, o występach przed kamerą nie wspominając. Ale z przekory zawzięła się na “nie” i weź se matko teraz radź… Wiecie kiedy ją przekonałam? We wtorek, dobę przez naszym “łączeniem na żywo”. Normalnie tona kamieni lżej. Ja jej to kiedyś wypomnę, nie ma bata. Podkreślę tu sobie dla pamięci. Niech no tylko będzie chciała kasę na osiemnastkę…
No ale TVN… Pani Julia zadzwoniła jeszcze kilka razy, dogrywając konkrety. Już wtedy ogłosiłam wieść światu, zdążyłam podpisać odpowiednie dokumenty o wykorzystanie wizerunku, a nawet odbyć próbne połączenie z telewizyjnym studio. Na szczęście brałam udział w programie porannym, i to w jego pierwszej części bo około 9:15. Gdybym miała czekać, powiedzmy, do 13, na pewno umarłabym ze stresu. Czekanie jest najgorsze, chyba się ze mną zgodzicie. Czekanie i oglądanie programu gdy występują inni. Tu komuś zerwało się połączenie, tu ktoś “stracił” głos, tam zablokował się obraz. A ja z tym biednym Skype’m, pierwszy raz w życiu (nie licząc obczajania sprawy z mężem). DRAMAT. Teraz, już po wszystkim, sama się sobie dziwię, że tak szybko puściła mi gula w gardle. Ręce prawie nie drżały, a i gadałam jakoś z sensem. Wierzcie mi, jeszcze kwadrans przed “wejściem” byłam równie przerażona, jak podekscytowana. Na szczęście TVN trzymało rękę na pulsie – nie wiem, czytali mi w myślach czy co? Jeszcze wieczorem skontaktowali się ze mną internetowo by wesprzeć na duchu i służyć ewentualną pomocą. A wtedy to człowiekowi od razu lżej.
Od strony technicznej takie połączenie na żywo wygląda tak, że telewizyjny operator łączy się kilka minut przed i pomaga ustawić kamerkę tak, by obraz był jak najefektywniejszy. W tym wypadku pan operator pomagał mojemu mężowi, a my z dziewczynami grzecznie czekałyśmy na powitanie. A, no i pies. Molly miała chyba największe parcie na telewizyjne szkło – tego na filmie nie widać, ale ona twardo siedziała mi w nogach i, pozując elegancko do kamery, za nic nie chciała się ruszyć. Kto sprytniejszy, ten wypatrzył ją potem w trakcie nagrania – do końca kręciła się pod nogami, jakby wiedziała, że to wyjątkowa akcja dla całej rodziny. Taka moja dogoterpia na potrzeby aktualnego stresu. 😉 😀
Gdy tak sobie czekaliśmy, to już słyszeliśmy co się dzieje w studio. Jednak tylko mąż miał podgląd na sytuację. Wiedziałam zatem, że już są przygotowane główki treningowe, i że Gosia to nawet zabrała się za zaczesanie, jednak Filip to tak nie za bardzo. Od razu sprostuję – nie, nie poznałam wcześniej prezenterów osobiście. Ja po prostu mam taki poamerykański nawyk, że bez zahamowań przechodzę na “Ty”. Kto mnie zna, ten pewnie się nie zdziwił – rzadko komu “paniuję”. Myślę jednak, że w tej sytuacji nikt się nie obraził, chociaż mi przez głowę przeszła myśl, że “no nieeee, znowu popłynęłam”. 😉
Zatem mój mąż kręcił, ja nic ze studio nie widziałam, zaczęłam czesać zgodnie z planem, dziewczyny współpracowały, Filip się wygłupiał, ja się zacięłam, potem odblokowałam, spontanicznie wprosiłam się na kolejne nagranie, dowiedziałam o warkoczu szwajcarskim, w duchu dziękowałam, że Emmę do połowy uczesałam wcześniej, próbowałam zerkać na efekt pracy Gosi, pogubiłam się w czasie i kierunkach, prowadziłam dorosłą rozmowę bez przekleństw, i jeszcze modliłam się, żeby żadne z mojej trójki dzieci (wliczając psa) nie pierdło bądź bekło… Bo one tak lubią… No ręce pełne roboty, bez dwóch zdań!
Jak wyszło możecie ocenić sami -> KLIK KLIK <- W moim odczuciu jakiejś totalnej klapy nie było, a śmiechu dużo, więc wrażania “po” mam jak najbardziej pozytywne. Ba! Gosia pomogła (chcąco – nie chcąco?) wydłużyć mój czas na wizji, przez co zyskałam dodatkową minutkę sławy 😀 😀 Włosy się nie poplątały, nie zaczęłam alergicznie psikać, mówiłam z sensem. Noś kurka, jak na pierwszy raz – jestem z siebie naprawdę dumna! A Wasze telefony, smski, wiadomości, komentarze tylko mnie upewniły, że temat telewizji na żywo ogarnęłam bez większych wtop. 😉 Nie obyło się oczywiście i bez negatywnych reakcji, docinek czy zarzutów, w dodatku popartymi niesprawdzoną wiedzą – co tu mówić, negatywna krytyka nigdy nie jest fajna. Ale motywuje, żeby następnym razem dać z siebie jeszcze więcej! Bo wiecie… ja tam wierzę, że i będzie następny razem. Kto wie, może już nie “online”, ale bezpośrednio ze studio?? W końcu muszę nauczy co niektórych czesać korony. 😉
Na zakończenie dzielę się z Wami kilkoma zdjęciami z tego pełnego emocji dnia. W ramach nagrody, że dobrnęliście do końca. Jak internety nie padną, a ja będę tak szaloną babcią jak teraz jestem matką, pochwalę się nimi wnukom. A co tam!
Wasza przeszczęśliwa obecnie do bólu
fryzjer-magister Ola
(chyba jedyna w Polsce z takim miksem wykształcenia 😉 )
Ps. BARDZO dziękuję zespołowi TVN (z panią Julią na czele!!) za umożliwienie mi tej przygody. Szczególnie w tym trudnym okresie, gdzie każde pozytywne doświadczenie jest na wagę złota. Do zobaczenia!
Pani Olu jest Pani Wielka…Cudne fryzurki, które można zobaczyć na blogu ( ogrom kreatywności ) , świetne szkolenia (2lata temu bylam na jednym)no i ten styl opisywania zdarzeń z życia ( np.ten powyższy)Jestem pani fanką A TV jeszcze zadzwoni prosić o więcej tego jestem pewna. Pozdrawiam
Pędzisz do przodu z zawrotną prędkością. Gratuluję!
Dziękuję!! A popatrz, kiedyś czesałam Cię tylko dla zabawy 😉 <3 <3 <3
Nooo!!!! Gratuluję:-)
:-* :-* :-*
Super występ, gratuluję 🙂
Ślicznie dziękuję! 😀